Noc jest najciemniejsza w nocy
„Noc jest zawsze najciemniejsza tuż przed świtem”. Ciekawe powiedzenie. Pokrzepiające, szczególnie w jakimś trudzie, kiedy wydaje się, że więcej nie można znieść – a przecież to zaraz ustąpi, bo niedługo nadejdzie świt. Czy to nie pocieszające?
Co nie? Można doszukać się wielu analogicznych sytuacji, potwierdzających że niby tak to działa. Uprawiając jakiś sport, wiedomo jak ciężko jest na początku. Albo w trakcie. Na przykład bieganie. Biegniesz, po chwili czujesz że masz kompletnie dosyć. Organizm nie chce „marnować” energii, więc wmawia Ci że zaraz padniesz. Ale znasz to, olewasz i biegniesz dalej. Po chwili jesteś napompowany hormonami, nie czujesz zmęczenia i wszystko spoko. Była ciemność, jest świt. Cud!
Pijak osiąga dno, przestaje pić, ogarnia życie. Ciemność – świt. Cud!
Inny przykład. Depresja. Jest ciemno. Ciemniej. Najciemniej? Aha, czyli będzie świt. Ok, jednak nie. Ciemno. Coś zrobić? Uświadamić się, odrzucić toksyczne przywiązania, odprać mózg. Jest świt? Cud?
Prawda że proste? Raka też tak się leczy. Po śmierci jest raj. Ciemność – świt. Cud.
**
W kontekście, w którym jest używane to powiedzenie noc oznacza coś złego, co przeminie i zostanie pokonane. Coś czego nie powinno być. Coś na co nie ma zgody.
W tym problem. Znajdując się w jakiejś sytuacji do dupy, generalnie nie uznaje się tego za coś normalnego. Trwając w depresji czy będąc przygnieconym jakimiś obowiązkami, które nie mają końca, nie uznaje się tego za normalny stan i nieustannie pożąda stanu idealnego. Wtedy np. czuję się beznadziejnie pokrzywdzony bo nie mogę wydostać się z dupy, i wyrzucam siebie z aktualnej sytuacji.
Jest środek nocy, a ja stwierdzam, że nie powinno być środku nocy, bo to jakaś pomyłka.
Chcę żeby był świt, bo świt jest fajny. Świt rozumiany jako komfortowa, stabilna sytuacja albo pokonanie przeciwności.
Ale kto powiedział że trzeba coś pokonać? Kto powiedział, że powinno się być w komfortowej, stabilnej, pewnej sytuacji?
Co za głupie pytania, prawda? „Nie chciałbym przecież żyć w chaosie i niebezpieczeństwie. Doświadczyłem komfortu i stabilności i wiem, że to jest dobre. Poza tym, oprócz komfortu, chciałbym coś osiągnąć. To ważne. Dlatego będę umierał ze strachu kiedy komfort zostanie mi zabrany i kiedy czegoś nie osiągnę. Nie jestem materialistą, obniżyłem standardy, chcę tylko minimum, chcę żyć jak człowiek. Owszem aktualnie jestem w dupie, i w sumie jestem w tej dupie parę lub kilkanaście lat ale to jakaś pomyłka. Tak nie powinno być.”
A co jeśli całe życie to noc? Może noc i świt to tylko abstrakcja. Moja noc może być dla kogoś innego jego świtem. Może osiągnięcie przeze mnie świtu i komfortu nie jest wcale moją naturalną normalną potrzebą, ale tak zostało mi wmówione a ja tylko myślałem że tak trzeba. Bo przewidywalność unikania niestabilności jest ludziom na rękę. Po pierwsze, bo organizacja, po drugie, bo wszyscy tak mają. Minusem jest brak życia i strach.
Bo czy naprawdę chce mi się umierać ze strachu, że nie jestem taki jaki myślę że powinienem być? Jeśli nie mogę czegoś zmienić, to czy chce mi się czuć niesprawiedliwie pokrzywdzonym albo gorszym? A jeśli mogę coś zmienić, to czy chce mi się bać to zmienić?
Czy mi się chce?
Czyli przejmowanie się to wybór? Co za pierdoły. Prawda? Gdyby tak było to pstryk, już, wybrałbym że jestem szczęśliwy i fajrant. Rzecz w tym że i tak, i nie.
Czasem w pewnych sytuacjach można być na tyle świadomym, że po prostu wybieram, że się nie przejmuję – więc się nie przejmuję. Koniec tematu.
Z drugiej strony – najczęściej – to jest po prostu silniejsze ode mnie. Jestem nauczony się przejmować, nie mogę kontrolować tego że się przejmuję. Ale!
Mogę się nie przejmować tym że się przejmuję. Mózg rozwalony. W ten sposób mam i spokój, i powoli mogę się oduczać tego co nie moje.
Ok. Jest jeszcze jeden problem, czyli: chciałbym się nie przejmować, albo chciałbym się nie przejmować że się przejmuję. Ale nie mogę – bo co się stanie jeśli przestanę się przejmować? Nie przejmowanie się czymś jest mi tak obce, że absolutnie panicznie się tego boję.
Tylko… jeśli jest noc, to na cholerę bać się ciemności? To trochę przeszkadza.
Przyznać, że jest noc, nie odrzucać tego, bo noc zaraz nie odejdzie. Jest najciemniej teraz, w nocy. Nie ma świtu. Ale to przecież bez znaczenia, jeśli przestaję bać się ciemności.