Mój, raj tuż za rogiem
Kiedy spotkałam Florę Tristan właśnie „[…] wracała do hotelu krętymi, brukowanymi uliczkami Auxerre, zobaczyła na małym placu, na którym rosły cztery topole o bardzo jasnych, świeżych liściach, grupę bawiących się dziewczynek, które bez przerwy ustawiały się w jakieś figury albo sprawiały, że te wcześniejsze przestawały istnieć. Przystanęła, chcąc się temu przyjrzeć. Bawiły się w „raj”, to znaczy w grę, w którą – jak opowiadała Twoja matka – bawiłaś się ty w ogrodzie w Vaugirard z małymi koleżankami z sąsiedztwa, pod czujnym i szczęśliwym okiem don Mariana. Pamiętasz, Florita? „Czy tu jest raj?” „Nie, seňorita, jest tuż za rogiem”. A kiedy dziewczynka biegła od rogu do rogu, pytając o nieosiągalny raj, uradowane koleżanki zmieniały miejsca za jej plecami. Przypomniała sobie pewien dzień w Arequipie w 1833 roku, kiedy w pobliżu kościoła La Merced zobaczyła grupę chłopców i dziewczynek biegających po sieni obszernego domu. ” Czy tu jest raj?” „Tuż za rogiem proszę pana”. Gra, którą miałaś za francuską, okazała się znana także w Peru. Ale co w tym dziwnego, skoro dążenie do raju było przecież celem powszechnym?”
Bordeaux jesienią 1844 roku było przepiękne. Znalazłaś dla mnie chwilę, usiadłyśmy przy lampce wina. Z uwagą słuchałam gdy wypowiedziałaś zdanie „[..] iż cywilizacja jest wprost proporcjonalna do stopnia niezależności kobiet.” Opowiadałaś mi jak pomagałaś zakładać stowarzyszenia robotnicze w całej Francji. Spotykałaś się z robotnikami tłumacząc, że muszą podjąć walkę o swoje prawa. Jeśli się o nie, nie upomną, nikt z własnej woli im ich nie da. Fascynowało mnie jak zdołałaś napisać swoją pierwszą książkę „Wędrówki pariaski”, biegając jednocześnie między sądami, komisariatami. Odpowiadając na wezwania policji i sędziów. Przez tą książkę straciłaś skromną pensyjkę a mąż postanowił się zemścić – strzał w lewe płuco. Do końca walczyłaś o swój raj – równą Francję. Ja po dziesięciu latach beznadziejnych zmagań, podałam się. Nie miałam tyle wytrwałości, energii aby Litzmannstadt zmienić w arkadię.
Paul zaprosiłeś mnie do Polinezji, Papeete. Tam nazywali cię Koke a w trudach dnia codziennego towarzyszyła ci Pahura czternastoletnia Tahitanka, która urodziła ci syna. Pamiętam ciepły, letni wieczór, zapach drzewa sandałowego, a potem znalazłam się w Maison du Jouri (Domu rozkoszy). Noc pozwoliła mi doświadczyć chwili szczęścia i mogłam Cię słuchać. Do tej pory zastanawiam się czy istnieją mahu. Natomiast historia spotkania Jotefa, opowieść o jego miedzianoszarej skórze, pod którą widać było napięte mięśnie, rozbudziła moje zmysły. W takiej atmosferze zastał nas świt. Dostąpiłam zaszczytu obejrzenia twoich rzeźb, tych większych zrobionych z drzewa chlebowego i tych mniejszych, gdzie materiałem było drzewo balsy. Podziwiałam statuetkę Ovri, a Ty dalej mówiłeś. ” – Byłem wolny i szczęśliwy. […] Malowałem normandzkie pejzaże, łodzie i rybaków w porcie. Nieskończenie bezwartościowych obrazów, ma się rozumieć. Ale byłem przekonany, że wkrótce zostanę dobrym malarzem. Byłem tuż za rogiem. Ileż miałem w sobie entuzjazmu.[…]”
Ależ Paul, ty jesteś wielki malarzem. Hiva Oa to Twój raj. Rozwinąłeś swoje umiejętności, talent, nie widziałam, aby ktoś tak malował. „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?” – ten obraz zapiera dech w piersiach. To ciekawe, że aby poczuć się naprawdę szczęśliwym musiałeś pokonać czternaście tysięcy czterysta pięć kilometrów. Kiedyś myślałam, że Albion stanie się dla mnie tym, czym jest dla Ciebie Hiva Oa.
Mój raj jest tuż za rogiem. W ręku trzymam trunek z 12 % ekstraktem siedząc U Marků. Po lewej stronie przy stoliku dwie szacowne panie w wieku siedemdziesięciu i siedemdziesięciu pięciu lat spożywają jasny lager Starobrno oraz dolnej fermentacji Pilzner prowadząc niespieszną rozmowę. Na wprost mnie cztery pory roku Alfonsa Muchy. Okrągłe kształty piersi i bioder lata, sprawiają, że mam ochotę śpiewać „Lato, lato, lato ach, to Ty.” Ludzie jakoś tak spokojnie, powoli, płyną w powietrzu. Uśmiechają się do siebie, prowadzą dyskusje o tym, jak kiedyś ich przodkowie obsługiwali angielskiego króla oraz co zrobić z tymi pociągami pod specjalnym nadzorem. Zamykam oczy… otwieram i tuż nade mną jest ogromny krzyż z różowymi „bumbelkami”, a przynajmniej ja je tak nazywam. Nie wiem co jest z tym powietrzem, ale po kolejnym wdechu zaczynam się unosić i powoli płynę ku Hrad Ŝpilberg. Minę czerwone kasztany. Razem usiądziemy na murze, przytulimy się. I tak będziemy trwać w – raju.