Labirynt dnia codziennego

Motto:
Jak ma się coś zepsuć, to zepsuj to, zanim samo się zepsuje.
AK, Myśli, wymyślone teraz
Każdy chce być lubiany, ja nie. Jestem wrednym, czepliwym, drobiazgowym, upierdliwym, wkurwionym, rozczarowanym, jędzowatym, stetryczałym, wściekłym, pełnym goryczy histerycznym furiatem, bo:
- prysznic nie ma mechanizmu wyrównującego ciśnienie wody i jak sąsiad z dołu nagle odkręci zimną wodę, to gorąca woda w moim kranie oparzy mnie i dlatego myję się trzymając zawsze słuchawkę w ręku lub przewieszam ją przez kran tak, żeby ciepła na mnie nie leciała;
- zawsze jak opuszczam suszarkę, choćbym nie wiem jak delikatnie to robił i tak pospadają mi na głowę skarpety i majtki, których nie chciałem i muszę schylać się, podnosić je i wieszać wieszać z powrotem;
- trzeba niezłej wnikliwości, żeby rozróżnić skarpety, które wyglądają tak samo; różnica ujawnia się dopiero po założeniu, na ważnym spotkaniu;
- najczęściej przed prysznicem zapominam podgolić brodę, a później już nie warto, bo nie ma nic gorszego jak ścinki zarostu, które przyklejają się do gołej skóry i drapią; obiecuję sobie, że jutro się ogolę i tak mija tydzień;
- kawa kończy się bez ostrzeżenia i nie ma, nie ma;
- papier, który wczoraj położyłem na wierzchu a na nim wszystkie ważne sprawy na dzisiaj, żeby nie zapomnieć, przepadł i jakbyś nie przeszukiwał, nie ma; znajdzie się, jak będzie już nieważny;
- list, co go od wczoraj noszę, znów nie pójdzie, bo na poczcie kolejka do okienka
z poleconymi z 15 minut; 10 minut dojście na pocztę; - tramwaj, w który miałem wsiąść właśnie odjeżdża, bo na poczcie zawahałem się chwilę, czy stać w kolejce, czy iść; a facet wydawał mi resztę z archeologiczną dokładnością jak kupowałem bilety na ten właśnie tramwaj;
- stoję na przystanku 20 minut, a tramwaj, który przyjechał, jedzie do zajezdni i zjeżdża
z trasy w połowie; - miałem być u doktora 10 minut, a czekam 30, bo jakaś geriatria nie chce umrzeć;
- kartka z zakupami leży na stole; zawsze leży na stole i nie idzie o to, żeby coś kupić, ale o to żeby się zgodziło, żebym po powrocie do domu mógł powiedzieć, ha, kupiłem wszystko; nigdy się nie zgadza;
- nie mogę się zdecydować, co kupić na obiad i stoję przed straganem, a baba mnie popędza
i słodko zaprasza, więc kupuję na odczep się albo nie kupuję wcale, mimo że miałem ochotę kupić tylko się nie przyjrzałem, bo mnie popędzała; - waham się, czy napisać o bezmyślnym projektancie, wykonawcy, inwestorze, którzy postanowili zamontować na klatce czasowe niepodświetlane włączniki światła i dzięki temu każdy, kto nie wie, gdzie one są, błąka się w ciemności i może rozwalić mordę; bo jeśli oni nie mieli wyobraźni, to dlaczego nikt nie zrobił z tego powodu awantury; a kto to w ogóle wyprodukował;
- i jadę z zakupami, chociaż nie wiem, czy dobre, a wiem tylko, że ciężkie; i jeszcze kartka na stole;
- kawy nie kupiłem;
- idę na pocztę i myślę, że przechytrzę los – przecież kolejka na pewno już przeszła; ale jest
i znowu chwilę się waham a plecak mi ciąży; - wracam do domu z listem i obliczam czas, jaki straciłem na jego niewysłanie;
- chce mi się siku; zdążę; już jestem na klatce schodowej; sąsiadka z piętra niżej jest samotną kobietą i lubi zagadać do sąsiadów; ja też, ale nie teraz; zagadałem;
- wbiegam do domu, już jestem w kiblu; deska do góry, zdążę; klamra jakoś zaplątała się
i rozplątuję ją, rozplątuję; przestałem się spieszyć; - ktoś zaprojektował piękne czarne półmiski, ale etykiety, trzy na każdym poprzyklejane są klejem, który nie rozpuszcza się w wodzie i muszę zdrapywać, chociaż powinny odkleić się w wodzie, ale nie, półmisków nie myje się w wodzie, zwłaszcza kiedy zmywa się etykiety; skrobię
- piękne czarne półmiski nie mieszczą się na wprost w piekarniku, projekt pasuje do innych piekarników i będą pasowały tylko muszę kupić inny piekarnik albo sam zrobię, żeby półmiski pasowały;
- łyżka spadła w szczelinę między piecem i szafką i za cholerę nie można jej wyjąć, ale wyjmuję, chociaż obiecuję sobie, że wyjmę, jak wpadnie tam wszystko; wyjmuję, opracowałem technikę – wyjmuję dużym widelcem do mięs; może przestanę wyjmować jak on wpadnie;
- wyjąłem;
- i że zdążę zjeść obiad i nie będzie koniecznego wyboru – jem niegotowane czy pracuję głodny;
- zdążyłem i zjadłem;
- niezwykłej cierpliwości kobieta, która z niejasnych powodów postanowiła zrujnować sobie część życia w moim towarzystwie, zgłasza się na ochotnika, że wyśle mi ten list; godzę się skwapliwie, a kiedy wraca i mówi, że listu nie wysłała, bo była kolejka, to z mściwą satysfakcją myślę sobie: a widzisz, cwaniaczku;
- wieczorny gość, który sprawił mi przyjemność swoją wizytą już wychodzi, ale zakładając płaszcz i zapinając guziki, guzik po guziku, a ma ich pięć, policzyłem, mówi coś i zapina guziki; przerywa zapinanie guzików i zakłada szalik, zapina guziki i mówi; zapiął, a teraz zakłada rękawiczki, dwie rękawiczki i już wychodzi, ale zdejmuje jedną rękawiczkę i żegna się i znowu zakłada rękawiczkę; wychodzi, a w mojej fantazji gasną sceny kiedy to rozrywam jego już zapięty płaszcz, naciągam mu go na głowę, przewracam i trzymam mocno, aż przestanie się szarpać albo chwytam za szalik, który właśnie skończył poprawiać
i ciągnę, ciągnę patrząc na jego przedśmiertnie wywalony jęzor; wychodzi i już mam zamknąć drzwi i wtedy słyszę ostry dzwonek, mój dzwonek, bo on myślał, że to ukryty w ciemności wyłącznik światła; znajduję światło i kiedy stawia pierwsze kroki na schodach ledwo powstrzymuję się, żeby go nie popchnąć; - pierwsze łyki kawy są dobre, a później to już lura; piję lurę i odpalam papierosa, który ledwo odłożony na krawędź popielniczki, natychmiast, po raz trzeci, gaśnie; chwila relaksu;
- to nie jest jeszcze koniec dnia.