Dlaczego ludzie nie lubią psychologów
Pierwsza odpowiedź jest prosta – boją się. Niekoniecznie tego, że zostaną skarceni. Boją się bo stają, siadają, przed, było nie było, autorytetem, chociaż to autorytet całkiem niejasny. Ale może właśnie dlatego boją się, bo nie lubią niejasności. Boją się niewygody związanej z ujawnianiem czegoś, o czym nikt nigdy nie dowiedział się.
Niewygoda bierze się stąd, że może po raz pierwszy trzeba głośno – właśnie głośno – ujawnić sprawy, których nigdy się nie wypowiadało. Że trzeba nazywać swoje emocje, uczucia, chociaż nigdy tego się nie robiło. Że oto nadszedł czas nieuchronnej konfrontacji ze sobą, a wydawało się, że jakoś uda przemknąć się robiąc głupie miny do życia. Taka sytuacja jest nieprzyjemna, jak zastrzyk, więc lepiej byłoby jej uniknąć, choć jak z zastrzykiem – kiedyś trzeba.
Druga odpowiedź jest równie prosta, choć zdecydowanie nieprzyjemna dla psychologów. Ludzie nie lubią psychologów i jest to nielubienie ze wszech miar uzasadnione. Psychologowie sami dbają o to, by budzić antypatię, niechęć. Nadymają się, jak balony, wiedzą, której nie mają. Przyjmują pozycję wszechwiedzących wyroczni chociaż nic nie wiedzą. Często oceniają, udając, że nie oceniają. Sadzą się w pozach sędziów tu na ziemi, nawet jeśli wiedzą, że innych sędziów, poza ziemią, nie ma. Rzecz zaczyna się od prostego chwytu. Nie uczestniczą w sytuacji spotkania, a komentują spotkanie z metapoziomu. Oczywiście trafność tego komentarza nie ma nic do rzeczy. Idzie o pokazanie niezwykłych umiejętności. A w istocie nic, poza prostymi chwytami, nie ma. Ten głos, zawsze zrównoważony, ta wypowiedź, zawsze z namysłem. Ta terminologia, taka naukowa, taka tajemnicza, taka… pusta, płytka, znacząca nieuctwo, znacząca głębokie braki wykształcenia, wiedzy ogólnej, kultury osobistej, taktu. A że to udawanie i tak wygląda w końcu na udawanie, to trudno lubić taką oszukaną sytuację.
Sadzi się psycholog, na mądrość i z wysokości tej mądrości obdarza klienta uśmiechem przychylnego uczonego w wiedzy tajemnej. A za tym nie ma nic. Parę bezrefleksyjnie przyjętych prawidełek niby teorii, parę wyuczonych zdanek, jak z reklamy proszku do prania. Słynne kiwnięcie głową, co znaczyć ma zrozumienie a nawet uznanie, że to, co klient ujawnia i tak było wiadome, a uznanie stąd, że jednak nie kłamie. A za tą lichą fasadą lichutkie życie pełne lęków i kompleksów. To grzeczny żona/mąż, grzeczne dzieci, grzeczne wakacje, grzeczne stroje, zabawy i grzeczne żarty w towarzystwie. To grzeczne fantazje, pragnienia, sny a ostatni orgazm przydarzył się trzydzieści lat temu, jak jeszcze nie wiadomo było, co to. I nie w tym rzecz, że lipa, że bieda. Rzecz w kłamstwie, że psycholog wie, co to soczyste, kurwa mać, życie. Tego nie da się lubić.