Coś Szkodliwego Wyłaniającego Się
Coś Szkodliwego Wyłaniającego Się stało sobie ukryte w cieniu i obserwowało studentów.
Studenci byli jego przysmakiem. Pewnie ze względu na ten posmaczek alkoholu we krwi. Zawsze z niecierpliwością czekało na rozpoczęcie sezonu. A musiało długo czekać, bo sezon był tylko dwa razy w roku. Studenci tak śmiesznie nazywali ten okres. Mówili o nim „sesja”.
Poza sezonem Coś Szkodliwego Wyłaniającego Się żywiło się lekarzami, nauczycielami i sportowcami. Lekarze byli nawet całkiem dobrzy, często udawało mu się złapać takiego, który miał dużo alkoholu we krwi. Ale na przykład sportowcy, to było coś okropnego. Tak zwana zdrowa żywność a Coś (jak będziemy go zdrobniale nazywać) lubiło sobie porządnie i niezdrowo podjeść.
Coś nagle drgnęło i utkwiło wzrok w studentce wychodzącej z akademika. Była ubrana w białą bluzkę i czarną spódnicę, a z torebki wystawał jej zielony przedmiot. Coś już wiedziało. To jest jego potencjalna ofiara, a jeśli nie, to doprowadzi go do innych takich jak ona. Coś ruszyło za dziewczyną i w ostatniej chwili zdążyło wskoczyć do tramwaju, do którego wsiadła. Coś mruknęło z zadowolenia. Nareszcie się naje. Może wtedy poczuje się lepiej. Od jakiegoś czasu działo się z nim coś niedobrego. Jego skóra zazwyczaj zielona teraz upodobniła się kolorem do polnego maku. Nie przysporzyło mu to trudności, bowiem i tak zazwyczaj był niewidzialny, jedynie w chwili ataku ukazywał się ofierze w całej swej okazałości. Jedynie gdy patrzył w lustro robiło mu się niedobrze od tej wulgarnej czerwieni.
Poza tym nachodziły go niespodziewane dreszcze. W takich momentach całe jego ciało falowało. No tak- pomyślał z niechęcią po kolejnym z takich ataków – wyglądam teraz jak te trzęsące się galaretki z tych głupich telewizyjnych reklam. I myśl ta wcale nie była mu miłą.
Ale teraz wszystko miało powrócić do normy, przynajmniej taką miał nadzieję. Kilku smakowitych studentów na pewno przywróci go do zdrowia.
Jego rozmyślania przerwał widok wysiadającej studentki. Pośpiesznie podążył za nią. Weszła do niezbyt ciekawego budynku. Wnętrze wygląda znacznie lepiej – zauważył mimochodem gdy wdrapywał się za studentką na drugie piętro. Wreszcie ich ujrzał. Jego ofiary nerwowo przechadzały się po korytarzu, siedziały pod ścianami usiłując się jeszcze w ostatniej chwili dokształcić. Po ich przerażonym wzroku wbitym w jedne z drzwi, Coś domyśliło się, ze to egzamin ustny. O to mu właśnie chodziło. Jego strategia była genialna w swej prostocie. Wypracowało ją metodą prób i błędów. Oj dużo było tych błędów, dopóki podczas polowania w instytucie psychologii nie wpadł mu w ręce podręcznik z psychologii społecznej. Tam nasz bohater znalazł odpowiedź na dręczące go od dawna pytanie dlaczego jedni studenci poddają mu się tak łatwo, a ze spotkania z innymi wychodzi cały posiniaczony i głodny. Cała tajemnica tkwiła w poczuciu samokompetencji. Ci którzy je posiadali, ze spotkania z Czymś Szkodliwym Wyłaniającym Się wychodzili cało, natomiast ci ,co byli go pozbawieni…. Coś aż oblizało się na ich wspomnienie. Gdy poznało już tą tajemnicę musiało jeszcze znaleźć sposób wyselekcjonowania tych, którzy nie mieli poczucia samokompetencji. Coś przez te wszystkie lata dobrze poznało studentów i wiedziało, ze najlepszym sposobem sprawdzenia czy ktoś posiada tą decydującą właściwość, oczywiście oprócz spotkania z nim, był egzamin. I jeśli jakiś student wychodził ze spotkania z profesorem z niedostatecznym w indeksie to na 90% nadawał się on na ofiarę Czegoś Szkodliwego Wyłaniającego Się. Wszystko to było bardzo proste. Coś zaczęło traktować polowania jak wyjścia do restauracji. Przychodziło, czekało aż z gabinetu wyjdzie jakiś zdołowany student, dla pewności sprawdzało mu jeszcze indeks i podążało za nim do domu. A po drodze napadało i zjadało.
Tak było od lat. Lecz tym razem zbliżając się do studentów Coś poczuło się naprawdę dziwnie. Miało wrażenie jakby ktoś wpuścił do jego brzucha stado motyli i one teraz próbowały się wydostać. Łomotało mu w tym brzuchu strasznie, na dodatek poczuł intensywny zapach anyżu, a oczy zaszły mu niebieską mgłą. Gdy w końcu jego wzrok wrócił do normy ujrzał cudowne zjawisko. Była tak podobna do niego, a jednocześnie tak bardzo się różniła. Przede wszystkim była piękna, nie żeby Coś nie było przystojne (tak zawsze sobie wmawiało stojąc przed lustrem ), ale ona , ona była po prostu nieziemska. Jej szmaragdowe ciało w chwili, gdy go ujrzała zaczęło przybierać równie purpurową barwę jak jego własne, wokół niej uniosła się mgiełka przenikająca wszystko zapachem anyżu. Gdy Coś spojrzało w jej ogromne czarne oczy przepełnione tak wielkim smutkiem, poczuło, ze się w nich zatapia i runęło z hukiem na podłogę. Gdy się wreszcie ocknęło studentów już nie było, za to była Ona. Trzymała jego głowę na swych nogach i pieszczotliwie go głaskała. W jego brzuchu nie było już harcujących motyli. Musiał spalić je ogień, który teraz tam płonął. Gwałtowny, niepohamowany. Coś poczuł, ze tylko Ona jest w stanie ugasić ten ogień. Chciało się w niej zatracić. Zanurzyć w jeziorze jej oczu, jej ciała. Spojrzało na nią chcąc jakoś wyrazić co czuje. Z jej twarzy wyczytało, ze Ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego co się z nim dzieje, a właściwie z nimi, bo na dnie jej oczu również widać było ogień. Ich ciała stały się teraz białe. Ostatnim oddechem spytał ją o imię. Wyuczona Bezradność – wyszeptała zanim ich ciała się zetknęły. Gdy przywarli do siebie buchnęła od nich taka para, że przykryła ich całkowicie przed wścibskimi oczami.
Od tamtej nocy minęło pare lat. Teraz chodzą na polowania we trójkę. Coś Szkodliwego Wyłaniającego Się stosuje swą starą strategię, Wyuczona Bezradność ma upatrzonych profesorów, którzy wszystkim stawiają takie same stopnie, bez względu na poziom wiedzy, tym samym oddając biednych studentów prosto w jej ramiona (a raczej paszczę ). Tym co upolują dzielą się ze swoim małym Czymś Szkodliwym Przekształcającym Się, które w przyszłości stanie się prawdziwym postrachem studentów. (przynajmniej tak planują jego opiekuńczy rodzice), Ale to już inna historia…