Bajka za darmo, bez morału
Dawno temu, kiedy miasto miało jeszcze dworzec kolejowy w samym centrum, pomieszkiwali na nim ci, którzy nie mieli gdzie mieszkać. Przed dużymi świętami, kiedy ludzie mają za dużo jedzenia, szykowałem paczki i rozdawałem je ludziom mieszkającym na dworcu. Czasem pomagali mi inni, kiedy paczek było trochę więcej. Rozdawaliśmy je bez gadania, bez uśmiechania się, bez dodatkowych gestów. Po prostu, robimy to, po co przyszliśmy i idziemy do domu, skoro go jeszcze mamy. Zdarzyło się raz, że dałem paczkę jednemu, drugiemu, trzeciemu człowiekowi i w końcu jeszcze zostało coś do rozdania, więc dałem: raz, dwa, trzy. A człowiek pokazuje swoją paczkę, którą już ma i mówi, trochę zdziwiony – Ja już dostałem.
Dawno, dawno temu, na skutek medialnej histerii, że w Polsce ludzie pod uciskiem potwornej komuny głodują, a być może umierają z głodu, w zachodniej Europie zaczęto zbierać „dary” i słać tym głodującym. A że najbardziej wiarygodnym i wygodnym kanałem dystrybucji był Kościół Katolicki, więc popłynęły makarony, ryże, sery, mąki, soje a nawet pasta do zębów i szczoteczki. Poszła więc w naród wieść, że Kościół rozdaje „dary”, choć Kościół robił jedynie za listonosza. Zaraz naród ustawił się w kolejki, zapisał na listy, pilnował porządku, ale i tak niektórzy mieli więcej. Każde osiedle i każda ulica miały swoją „sąsiadkę”, która była i w tej, i w tamtej parafii, i jeszcze u tamtego księdza coś dostała. I tak sobie naród opowiadał zabawne historie, pocieszając się w tym upokorzeniu, w tym wstydzie. I dalej ludzie szli po „dary”w niedzielę na mszę, i żeby sprawdzić, czy sąsiad też jest. Poszły nawrócenia za makaron, oliwę w puszkach, której nikt nie umiał otworzyć, i masło solone, i ser bardzo żółty. A później „dary” się skończyły i kościoły opustoszały i zostali ci, którzy i wcześniej przychodzili – po Słowo.
Dawno, dawno temu Unia Europejska dała pieniądze, jak te „dary”, na działania w kierunku aktywizacji zawodowej i społecznej. I ludzie wzięli udział, tylko że wyszło odwrotnie, bo jak ktoś był kolejno na czterech trzymiesięcznych szkoleniach, to mu się rok uskładał, a na szkoleniu obiad był obowiązkowo, ciasteczka, kawa i herbata oraz inne napoje. Ciepło, wygodnie. A czasem nawet dawali na przejazdy i papierosy. I byli tacy cwani, co się pozapisywali na takie szkolenia, że musieli co drugi dzień na inne chodzić. Ludzie to potrafią. I nauczyli się ludzie, że coś im się należy. Jedynym rzeczywisty beneficjentem programu „Kapitał ludzki” była biurokracja państwowa, która w ramach obsługi konkretnych projektów przejęła około siedemdziesiąt procent pieniędzy. A ludzie zostali ze swoim sprytem i tlącym się na dnie niesmakiem.
Należy się. Przedszkole dla dzieci, godziwa szkoła i promocja koniecznie wzorowa, i matura bez matematyki, i studia, które już dawno nie są wyższe. I niskie ceny na promocjach. Telewizory, samochody i domy na kredyt, którego nie ma jak spłacić. Ale, należy się.
Za wszystko jednak trzeba prędzej czy później zapłacić, z odsetkami: całkowitym zanikiem aktywności obywatelskiej, alienacją społeczną, samotnością przed telewizorem, bierną agresją, złością i oczekiwaniem, na to, co się jeszcze należy.
Ciekawe, gdzie podział się człowiek, który powiedział: ja już dostałem. Pewnie umarł.